Strona główna - www.wspinaczka.info
Strona główna   
O mnie   
Osiągnięcia   
Nagrody
Wybór ciekawszych przejść
Propozycje   
ZIMA 2014
Kursy - Terminy
PRACE WYSOKOŚCIOWE - SZKOLENIE
Galeria   
Opinie   
Kontakt   
Galerie wypraw

Alaska 2013

Rok 2011

Wenezuela 2010

Rosja 2009

Rok 2008

Rok 2007

Pakistan 2006

Pakistan 2005

Patagonia 2004

Alpy 2003


Cytaty
"" Ponieważ ruch do góry zależy głównie od nóg, chwyty są niekiedy używane wyłącznie dla równowagi." "
 

Aktualności
Wywiad który ukazał się w Gazecie Wyborczej

Serce zostało w Pakistanie, u stóp Trango Tower, najwyższej skalnej turni na świecie (6 tys. 239 m n.p.m.). Byłem tam w 2005 i 2006 r., próbując ją zdobyć.



Za pierwszym razem musiałem się wycofać, bo spadający kamień uderzył partnera, z którym się wspinałem. Rok później 300 m pod szczytem gwałtownie zmieniła się pogoda. Był mróz, sypał śnieg, przeczekaliśmy noc, wisząc w uprzężach. To był najgorszy w moim życiu biwak w górach. Gdybym sam tego nie przeżył, nie uwierzyłbym, że można coś podobnego wytrzymać. Rano podjęliśmy decyzję o odwrocie. Turnia Trango Tower jest piękna i jeszcze wrócę, aby się z nią zmierzyć.

Niezapomniany dzień miał miejsce...

w lutym 2004 r. w argentyńskiej Patagonii, kiedy to wraz z kolegą zwanym Mario wytyczyliśmy nową drogę na Aguja Guillaumet. Po tej ścianie - wysokiej na 600 a szerokiej na 800 m - przed nami tylko Włochom udało się wejść na górę i wytyczyć własną drogę. Było to naprawdę niesamowite. Tym bardziej że na świecie jest już bardzo mało takich ścian, na których człowiek czuje się jak artysta - tworzy. Na górze ogarnęła nas wielka radość, ale i zdenerwowanie, bo trzeba było jeszcze wrócić. Rozsądek podpowiadał - nie ciesz się, bo zejście jest trudne...

Ciekawe jest tam to, że...

aby dotrzeć pod Aguja Guillaumet i zacząć się wspinać, trzeba się sporo namęczyć, m.in. pokonując trudne podejście, ponad 150 m w pionie. W Patagonii zobaczyłem też największy kontynentalny lodowiec poza Antarktydą - Hielo Continental del Sur. Dosłownie otacza całą Wyżynę Patagońską i ma ponad 300 km długości.

Dotarłem tam...

najpierw samolotem, przez Mediolan do Buenos Aires (16 godz. lotu), a później jeszcze 3 godz. do El Calafate (lotnisko wielkości Okęcia na pustyni) i dalej busem do samego miasteczka. Po drodze mijaliśmy katolickie kapliczki i ich konkurencję - kapliczki komunistyczne pomalowane na czerwono, z pięcioramienną gwiazdą, sierpem i młotem. Potem trzeba było jeszcze spędzić kilka godzin w autobusie, bardzo wygodnym, tyle że w środku unosił się gryzący pył. Co kilka kilometrów trzeba było się zatrzymywać, bo spadał pasek klinowy. Za to przez okno podziwiałem ogromne jeziora, z których wiatr porywał wodę, ta zaś spadała kilka kilometrów dalej jako deszcz. Wreszcie dotarliśmy do maleńkiej miejscowości El Chalten, która jest bazą wypadową dla wypraw wspinaczkowych na Cerro Torre i Fitz Roy'a. Zatrzymaliśmy się na kempingu bajecznie położonym nad górską, lodowcową rzeką. Towarzyszyły nam papugi, dzikie konie i myszy, które wyjadały nasze zapasy.

Najlepsze wakacje spędziłem w...

Chamonix, we francuskich Alpach. Latem 2003 r. przez trzy tygodnie wspinałem się tam z Adamem Pieprzyckim. Na zachodniej ścianie Petit Dru jako pierwsi Polacy pokonaliśmy drogę Passage Cardiac.

W Polsce lubię...

beskidzkie lasy, szczególnie jesienią. Takich kolorów nie namalował jeszcze żaden artysta. Szlaki w okolicach Rycerzowej czy Wielkiej Raczy usłane są dywanem suchych liści. A w okolicach Sandomierza i Radomia zachwycam się przestrzenią, polami, kołyszącymi się łanami zbóż. Latem lubię zasnąć pod gruszą...

Podróżuję z...

ludźmi otwartymi, do których mam zaufanie. I których nie zrażają niedogodności - potrafią się dostosować do okoliczności i przyjąć to, co niesie przygoda.

Mój ulubiony hotel...

niestety już nie istnieje. A była to koliba w dolinie, w okolicach Zakopanego (na strychu trzymano w niej siano). Jadąc w Tatry lub z nich wracając, często zatrzymywałem się tam na darmowy nocleg. I nie tylko ja. Niestety, zabito ją deskami, kiedy spłonęła sąsiednia chata.

Niebo w gębie poczułem...

w Paryżu. Podczas ramadanu poszliśmy z przyjaciółmi do syryjskiej restauracji - i tak zakochałem się w kuchni arabskiej. Nie zapomnę baraniny gotowanej na parze z ziołami (była miękka i aromatyczna, pyszna) i obsypanego płatkami migdałów mięsa w miodzie. Skusiły mnie też czerwone papryczki - niektórzy goście jedli je tak jak my kiszone ogórki. Niestety, skończyło się to pobytem w łazience...

Na wyprawę zawsze zabieram...

góralski kapelusz. Niestety, nie dostałem go ani od dziadka, ani od ojca, tylko kupiłem cztery lata temu, by kultywować rodzinną tradycję (pochodzę z Węgierskiej Górki w Beskidach). Wszędzie na świecie wzbudza zainteresowanie. Miejscowi zatrzymują się, pytają skąd jestem, a napotkani Polacy - pozdrawiają.

Wkrótce będę w drodze do...

Rosji - od liceum marzyłem, żeby tam pojechać. Będę kierownikiem wyprawy na najwyższy szczyt Europy - Elbrus. Na przełomie czerwca i lipca zmierzy się z nim dziesięcioosobowa grupa z Klubu Wysokogórskiego z Bielska-Białej.

Wymarzony cel podróży:

Puszcza Amazońska. Przedzierać się przez nią ze strzelbą i maczetą - tylko ja, Indianie, przyroda i... przeszkody, o których Europejczycy nie mają pojęcia. A później jeszcze Północna Kanada i wędrówka na rakietach, zero nawigacji i łączności ze światem, tylko kompas.

Marcin Szczotka jest instruktorem wspinaczki i szefem Klubu Wysokogórskiego w Bielsku-Białej



Źródło: Gazeta Turystyka

2009-02-06 22:42<< powrót
Strona główna   O mnie   Osiągnięcia   Propozycje   Galeria   Opinie   Kontakt      |    Projekt i wykonanie RedArt.pl