Serce zostało w Pakistanie, u stóp Trango Tower, najwyższej skalnej turni na świecie (6 tys. 239 m n.p.m.). Byłem tam w 2005 i 2006 r., próbując ją zdobyć.
Za pierwszym razem musiałem się wycofać, bo spadający kamień uderzył partnera, z którym się wspinałem. Rok później 300 m pod szczytem gwałtownie zmieniła się pogoda. Był mróz, sypał śnieg, przeczekaliśmy noc, wisząc w uprzężach. To był najgorszy w moim życiu biwak w górach. Gdybym sam tego nie przeżył, nie uwierzyłbym, że można coś podobnego wytrzymać. Rano podjęliśmy decyzję o odwrocie. Turnia Trango Tower jest piękna i jeszcze wrócę, aby się z nią zmierzyć.
Niezapomniany dzień miał miejsce...
w lutym 2004 r. w argentyńskiej Patagonii, kiedy to wraz z kolegą zwanym Mario wytyczyliśmy nową drogę na Aguja Guillaumet. Po tej ścianie - wysokiej na 600 a szerokiej na 800 m - przed nami tylko Włochom udało się wejść na górę i wytyczyć własną drogę. Było to naprawdę niesamowite. Tym bardziej że na świecie jest już bardzo mało takich ścian, na których człowiek czuje się jak artysta - tworzy. Na górze ogarnęła nas wielka radość, ale i zdenerwowanie, bo trzeba było jeszcze wrócić. Rozsądek podpowiadał - nie ciesz się, bo zejście jest trudne...
Ciekawe jest tam to, że...
aby dotrzeć pod Aguja Guillaumet i zacząć się wspinać, trzeba się sporo namęczyć, m.in. pokonując trudne podejście, ponad 150 m w pionie. W Patagonii zobaczyłem też największy kontynentalny lodowiec poza Antarktydą - Hielo Continental del Sur. Dosłownie otacza całą Wyżynę Patagońską i ma ponad 300 km długości.
Dotarłem tam...
najpierw samolotem, przez Mediolan do Buenos Aires (16 godz. lotu), a później jeszcze 3 godz. do El Calafate (lotnisko wielkości Okęcia na pustyni) i dalej busem do samego miasteczka. Po drodze mijaliśmy katolickie kapliczki i ich konkurencję - kapliczki komunistyczne pomalowane na czerwono, z pięcioramienną gwiazdą, sierpem i młotem. Potem trzeba było jeszcze spędzić kilka godzin w autobusie, bardzo wygodnym, tyle że w środku unosił się gryzący pył. Co kilka kilometrów trzeba było się zatrzymywać, bo spadał pasek klinowy. Za to przez okno podziwiałem ogromne jeziora, z których wiatr porywał wodę, ta zaś spadała kilka kilometrów dalej jako deszcz. Wreszcie dotarliśmy do maleńkiej miejscowości El Chalten, która jest bazą wypadową dla wypraw wspinaczkowych na Cerro Torre i Fitz Roy'a. Zatrzymaliśmy się na kempingu bajecznie położonym nad górską, lodowcową rzeką. Towarzyszyły nam papugi, dzikie konie i myszy, które wyjadały nasze zapasy.
Najlepsze wakacje spędziłem w...
Chamonix, we francuskich Alpach. Latem 2003 r. przez trzy tygodnie wspinałem się tam z Adamem Pieprzyckim. Na zachodniej ścianie Petit Dru jako pierwsi Polacy pokonaliśmy drogę Passage Cardiac.
W Polsce lubię...
beskidzkie lasy, szczególnie jesienią. Takich kolorów nie namalował jeszcze żaden artysta. Szlaki w okolicach Rycerzowej czy Wielkiej Raczy usłane są dywanem suchych liści. A w okolicach Sandomierza i Radomia zachwycam się przestrzenią, polami, kołyszącymi się łanami zbóż. Latem lubię zasnąć pod gruszą...
Podróżuję z...
ludźmi otwartymi, do których mam zaufanie. I których nie zrażają niedogodności - potrafią się dostosować do okoliczności i przyjąć to, co niesie przygoda.
Mój ulubiony hotel...
niestety już nie istnieje. A była to koliba w dolinie, w okolicach Zakopanego (na strychu trzymano w niej siano). Jadąc w Tatry lub z nich wracając, często zatrzymywałem się tam na darmowy nocleg. I nie tylko ja. Niestety, zabito ją deskami, kiedy spłonęła sąsiednia chata.
Niebo w gębie poczułem...
w Paryżu. Podczas ramadanu poszliśmy z przyjaciółmi do syryjskiej restauracji - i tak zakochałem się w kuchni arabskiej. Nie zapomnę baraniny gotowanej na parze z ziołami (była miękka i aromatyczna, pyszna) i obsypanego płatkami migdałów mięsa w miodzie. Skusiły mnie też czerwone papryczki - niektórzy goście jedli je tak jak my kiszone ogórki. Niestety, skończyło się to pobytem w łazience...
Na wyprawę zawsze zabieram...
góralski kapelusz. Niestety, nie dostałem go ani od dziadka, ani od ojca, tylko kupiłem cztery lata temu, by kultywować rodzinną tradycję (pochodzę z Węgierskiej Górki w Beskidach). Wszędzie na świecie wzbudza zainteresowanie. Miejscowi zatrzymują się, pytają skąd jestem, a napotkani Polacy - pozdrawiają.
Wkrótce będę w drodze do...
Rosji - od liceum marzyłem, żeby tam pojechać. Będę kierownikiem wyprawy na najwyższy szczyt Europy - Elbrus. Na przełomie czerwca i lipca zmierzy się z nim dziesięcioosobowa grupa z Klubu Wysokogórskiego z Bielska-Białej.
Wymarzony cel podróży:
Puszcza Amazońska. Przedzierać się przez nią ze strzelbą i maczetą - tylko ja, Indianie, przyroda i... przeszkody, o których Europejczycy nie mają pojęcia. A później jeszcze Północna Kanada i wędrówka na rakietach, zero nawigacji i łączności ze światem, tylko kompas.
Marcin Szczotka jest instruktorem wspinaczki i szefem Klubu Wysokogórskiego w Bielsku-Białej
Źródło: Gazeta Turystyka
|